Z Ewą coraz gorzej. Nie mówi mi o swoim stanie zdrowia, bo nie chce mnie martwić. A ja przebywający z nią na co dzień, nie wszystko w porę zauważam. A jakie w końcu to może mieć znaczenie. Na pisanie w Koniczynce już się pewno nie zdobędzie. Nie śledzi nawet wpisów, tak jak to było jeszcze w lutym i marcu. Gdy jej wyświetlę posta na ekranie, też już za bardzo nie ma ochoty czytać. To ją męczy. Muszę jej wydrukować w wordzie kolejne wpisy, ustawić je chronologicznie i wtedy czyta i wiem, że coś dociera. To zajmuje mi dużo czasu
Wczoraj nie chciała (nawet za dnia) prowadzić już sama samochodu. Pierwszy raz poprosiła mnie bym ją zawiózł do rodziny, do ciotek (pokolenie jej matki). Wróciła z łupem. Od najstarszej osoby w rodzie, która chodzi z kulą pożyczyła laskę. Tobie nie będzie wstyd ? Zapytała ciotka, która dla niej była jak matka. Co miałem odpowiedzieć? Dla mnie to był szok. Żona z laską. Jak ja się pokażę z nią na ulicy. Opisany na forum przez Anię jej wygląd nie będzie w Baranowie takim szokiem jak widok Ewy z laską. Ostatnio często się potyka, tracąc równowagę. Wczoraj idąc chodnikiem do sąsiada by zamówić 13 dużych okrągłych 6-8 kg chlebów do dekoracji ołtarza na Boże Ciało (przygotowuje tą dekorację tradycyjnie przed pomnikiem już od czterech lat) znów się potknęła i przewracając się wsparła się na idącej z naprzeciwka koleżance.
Czy to prawda ?
Nie wiem.
Może to tylko „wersja robocza” dla mnie, bym się nie denerwował.
Pisać na forum (w blogu) mogę tylko wcześnie rano gdy śpi. Moje siedzenie przy komputerze w ciągu dnia traktuje jako odbieranie czasu, który Jej winienem poświęcić. I ma pewno racje, gdyż tego czasu który sobie poświęcamy już pewno niedużo nam zostało.
Offline
Mój Boże,przecież używanie laski,to żaden wstyd,zwłaszcza w obecnych czasach,iluż młodych ludzi widzi się na ulicy,wspomaganych laską i nikogo to nie dziwi.A skoro ma ulżyć i pomóc,to dlaczego nie?Życzę Ewie pogody ducha,bedzie i jest,jak zresztą wszyscy forumowicze w moich modlitwach.
Offline
Pewnie to już oglądałeś, ale może raz jeszcze zerkniesz na Naszą historię i zobaczysz Krzyska, który w ciągu 4 miesięcy z przystojnego faceta, stał się niedołężnym staruszkiem..... chodzącym o kulach. Jakoś to nikogo nie szokowało, chociaż jeszcze rok temu wyglądał jak brat swoich dzieci.
http://nadziejamoja.ovh.org/polsat.html
Pisać na forum (w blogu) mogę tylko wcześnie rano gdy śpi. Moje siedzenie przy komputerze w ciągu dnia traktuje jako odbieranie czasu, który Jej winienem poświęcić. I ma pewno racje, gdyż tego czasu który sobie poświęcamy już pewno niedużo nam zostało.
Daj Boże, żeby było go jak najwięcej..... ale teraz najważniejsze jest bycie razem, wykorzystywanie każdej minuty.
Bądź czułym mężem, skupionym wyłącznie na Ewie...., bądź tu i teraz namacalnie, bo kiedy Jej zabraknie, będziesz miał wyrzuty sumienia, że zdradzałeś Ewę z wirtualną rzeczywistością.
Offline
samograj napisał:
...teraz najważniejsze jest bycie razem, wykorzystywanie każdej minuty.
Bądź czułym mężem, skupionym wyłącznie na Ewie...., bądź tu i teraz namacalnie, bo kiedy Jej zabraknie, będziesz miał wyrzuty sumienia, że zdradzałeś Ewę z wirtualną rzeczywistością.
Dziękuję za ciepłe słowa. Przez 40 lat wspólnego życia nie nauczyłem się jednego:
NUDZENIA Z WŁASNĄ ŻONĄ.
I do tego egzaminu trzeba mi będzie nie tylko podejść. I nie tylko zaliczyć, ale go zdać możliwie majlepiej. Na ile? Życie pokaże.
Offline
Tu w czasie dzisiejszej procesji Bożego Ciała czytana była ewangelia o rozmnożeniu ryb i chleba.
Na zdjęciu Irena-Ewa projektantka tegorocznej dekoracji. (więcej o chlebie z 2 ołtarza -patrz blog).
Ostatnio edytowany przez samograj (2009-06-11 23:52:01)
Offline
Ewa jesteś niesamowita, tyle w Tobie energii.... cudny ołtarz.
Jak Ty się czujesz???
Prosimy, Jerzy, o komentarz na temat samopoczucia żonki. Na ten temat możesz pisać elaboraty... PROSIMY, bo to nas bardzo obchodzi!!!
P.s.
kiedy poprawisz sobie tekst powitania na blogu?
Jesli nie umiesz to mi przeslij i przeslij mi kilka słów o sobie, to wkleje do Twojego profilu.
Offline
Droga Aniu!
Dzięki za wpis na forum!!!!!!!!! Póki co czuję się dobre (tzn. mówiąc - po japońsku - "jakotako"). Wprawdzie coraz dłużej śpię i nie mam specjalnie na nic siły (tzn. uczucie, że nie chcą mnie nogi nosić), ale tak - to wszystko jest ok. Może to jeszcze jest osłabienie po chemii, bo płytki we krwi spadły mi do 42 , ale teraz na szczęście dochodzą (wprawdzie b. wolno) już do dolnej granicy normy. Hemoglobina też mi się poprawia i inne parametry krwi również. Najgorsze są dni, kiedy mam niskie ciśnienie (zdarza się to b. rzadko). Wtedy nawet kawa nie pomaga i mam ochotę wszystko i wszystkich po drodze pozabijać. Na szczęście Jerzy wie , że w takich dniach ma mi schodzić z drogi, co czyni dość ochotnie. Po śmierci naszego przyjaciela Genka Woźnego postanowiliśmy zrobić album dla wdowy, co zajmie nam dość dużo czasu gdyż trzeba "dochodzić" kto jest kto, do każdego zdjęcia zrobić komentarz (tak prawie 200 fotek), więc zajmuje nam to dość dużo czasu, a tyle, co skończyliśmy robić "wypasiony" album z 25.lecia święceń kapłańskich mojego kuzyna (którego chyba mama miała powołanie do kapłaństwa ) więc wiecie jak ciężko było nam wykonać tę pracę. Ów album oczywiście otrzyma mama, a nie sam ksiądz!!!!!!!!!!!!!!!! To tyle, więcej już nie mam siły pisać, gdyż jest dość późno (jak na mnie), więc wybaczcie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Dobranoc! Z Bogiem!
Irena Ewa
Offline
Drodzy Forumowicze!
Wczoraj wróciłam do domu całkiem wywrócona na lewą stronę. Miałam tzw. lekarski maraton. Z rana - za namową Jerzego - pojechałam do szpitala na Przybyszewskiego (skierowanie dostałam od laryngologa 30 kwietnia br. i zaraz następnego dnia zadzwoniłam celem umówienia się) do poradni audiologicznej. Tam oznajmiono mi, że mam 6 numerek i tu była chwila zawahania - czy zostać, ale zwyciężył zdrowy rozsądek, wsiadłam w samochód i pojechałam do neurolożki (przychodnia jest na drugim końcu miasta). Musiałam - niestety - odczekać pół godziny, by wejść do gabinetu, a że owa neurolożka jest bardzo solidna, więc zaczęło się maglowanie mojej osoby. Jak się czuję, jakie leki (oprócz zapisanych przez nią) zażywam, prawa ręka do nosa, lewa ręka do nosa, zjechać piętą po goleni prawej nogi, później to samo z lewą nogą, Przejść się po gabinecie normalnie i tip - topami i takie tam różne badziewia. Pani neurolog zapisała mi betaserc i bennfogamę, a później zapytała na kiedy mam termin RM. Siedziałam u niej w nieskończoność (tak mi się przynajmniej wydawało), ale gdy wyszłam okazało się, że wizyta trwała tylko 47 min. Ucieszyło mnie to, że najprawdopodobniej niemożność "złapania" równowagi jest w wyniku chemii. Poradziła, żeby pójść do lekarza pierwszego kontaktu i poprosić o kule. Po czym wróciłam do szpitala na ul. Przybyszewskiego. Oczywiście dostałam "oremus" za spóźnienie się, ale gdy powiedziałam, że byłam u neurolożki, pani audiolog zmieniła swoją postawę i bardzo solidnie podeszła do sprawy. Na końcu wysłała mnie na audiometrię (szpital przy ul. Przybyszewskiego mieści się w kilku budynkach i wejścia oznaczone są prawie wszystkimi literami alfabetu). Wykorzystałam to i za jedną drogą poszłam do prac. RM, żeby ustalić termin, po czym wróciłam do pani audiolog. Potwierdziła to, co mówiła neurolożka, że najprawdopodobniej zachwiania równowagi są w wyniku chemii
Offline
Aniu! jeśli możesz usuń jeden (górny)zbędny post
Irena Ewa
Offline
Moderator
zrobione, Aniu wyręczyłam Cię.
Offline
Karolina77 napisał:
zrobione, Aniu wyręczyłam Cię.
OOOPPSSS........ ja myślałam, że chodzi o post w blogu (to powitanie, w którym napisałam instrukcje dla Jerzego i... usunęłam).
A co było zbędnęgo tutaj, w tym temacie???
Dzięki Karolina77 za pomoc.... moja prawa ręko
BTW.
Tak sobie pomyślałam, że może lepiej byłoby przenosić posty do POSTOWNI- do tematu "Posty na przeczekanie", a nie usuwać ich, a nuż się kiedyś przydadzą...
Offline
Witam Was Forumowicze!
Dziś nabyłam kule pachowe (to w związku z moimi zawrotami głowy), a ponieważ miałam trochę korowodów związanych z zatwierdzeniem tego zakupu przez NFZ, w związku z czym nie zdążyłam do Starostwa Powiatowego po odbiór stałego dowodu rejestracyjnego do przyczepki. Musiałam wybrać kolejny numerek i odczekać ponad godzinę w kolejce. Trudno było się gdzieś ruszyć, gdyż przy jednych okienkach „szło” szybko, zaś przy innych bardzo się „ślimaczyło”. Nie chciałam już drugi raz ryzykować. W związku z tym po uzyskaniu stałego dowodu pojechałam na mały ryneczek niedaleko nas i kupiłam 4 kg truskawek. Tym razem sprzedawca był b. miły i włożył mi całość do bagażnika naszej micry (bo ja niestety nie mogę dźwigać więcej niż 1 kg) Poza tym kupiłam sobie (dla poprawienia samopoczucia) komplecik (spódnicę z bluzką – razem za 70 zł).
Poza tym muszę Was poinformować, że wprawdzie b. wolno, ale jednak -poprawiają mi się parametry krwi, co mnie bardzo cieszy. To na razie tyle, gdyż jestem już paskudnie zmęczona i ostatnim wysiłkiem „nasmarowałam” ten list.
Irena Ewa
Ps: List napisała Ewa wczoraj wieczorem , ale z powodu niemożności zalogowania się do Koniczynki wysyłam go dopiero dzisiaj . Jerzy
Offline
Wstęp:
Udało mi się namówić IRENĘ- EWĘ by opisała swoje przeżycia związane z glejakiem. Skoro Bóg zachował Cię przy życiu, to widocznie miał i ma dla Ciebie określone plany. A skoro tak, to należy dać o tym publiczne świadectwo. Zauważ kontynuowałem rozmowę. O glejaku piszą najbliżsi, a nie sami chorzy. Skoro Ty masz jeszcze tyle sił by pisać przekonywałem ją, to pisz. Daj publicznie świadectwo, że Twój mózg działa, a wiara góry przenosi. Nie ma co czekać na kolejny rezonans, na kolejną wznowę, tyko „JEZU UFAM TOBIE” i do pisania. Po namyśle zgodziła się. By nie mieszać postanowiliśmy, że EWA- IRENA pisać będzie w wątku: „nasze historie z glejakiem”, a ja JERZY te same sprawy widziane oczyma męża chorej opisywać będę w wątku „dzienniczek Jerzego”. Co z tego wyniknie? Sami jesteśmy ciekawi. Userów jeśli mają ochotę zapraszamy do włączania się w oba wątki. To ma być nie tylko ciekawe. To ma dawać nadzieję czytającym, że „czasami to cud, ale zawsze wiara daje siłę” Ten wstęp zamieszczamy w obu wątkach jako wprowadzenie. A teraz oddaję głos mojej kochanej małżonce.
P.s. Gdyby samograj widziała tę sprawę inaczej - prosimy o sygnał – dostosujemy się do uwag.)
Jerzy
Offline
Moja historia z glejakiem sprzed czterech lat
Offline
Moderator
to niesamowite jak cieniutka muslinowa granica dzieli osłabienie od choroby;
to niesamowite jak wiele zminia się w momencie postawienia diagnozy;
warto mieć nadzieję ze czasem ktos spłata nam dobrego figla i uda nam się wrócić na druga strone muślinu - tak prosto sie przecież przez niego przenika
warto cieszyć się kazdym dniem ... zawsze warto
dziekuje ze piszesz dla nas ...
Offline
Wczoraj rano przeczytałam...przemyślałam...i dopiero post baabci uświadomił mi,że wtedy to był cud,że w odpowiednim momencie Ireno-Ewo trafiłaś do lekarza-specjalisty ,który postawił trafną diagnozę,po prostu przejął się swoim pacjentem.Bo to niby osłabienie mogło się ciągnąć....I być przypisane przesileniu wiosenno-letniemu,jesienno-zimowemu itd....A przecież tak trudno dostać się do specjalisty(odległe terminy),tak trudno wyegzekwować od lekarza niby rodzinnego skierowanie na badania specjalistyczne.Pozdrawiam serdecznie
Offline
Kochani! Wyobraźcie sobie, że ja coraz częściej próbuję samodzielności, co nie zawsze dobrze się dla mnie kończy. Wczoraj była próba wyjęcia serwety na ławę z komody. Owe serwety są na najniższym jej poziomie, wobec czego – żeby sięgnąć – przyklęknęłam. Już od dłuższego czasu mogę klękać, ale we wstaniu musi mi ktoś pomóc. Nie chciałam wołać Jurka do pomocy. Postanowiłam być samodzielna i tu chyba trochę przesadziłam co skończyło się dla mnie tragicznie. Przy wstawaniu zachwiałam się i nie chcąc się przewrócić - poleciałam do przodu i brzuchem „zawiesiłam się” na drzwiach tejże komody. Później chyba straciłam przytomność, bo gdy się obudziłam leżałam zwinięta w kłębek na podłodze naszego salonu i nie bardzo wiedziałam co się stało i dopiero bardzo dotkliwy ból brzucha uświadomił mi , co zaszło. Poleżałam sobie trochę na tej podłodze i dopiero po chwili postanowiłam wstać. Ponieważ to wcale nie jest takie proste, musiałam bardzo wolno tę czynność wykonywać, ale w końcu udało się. W wyniku tego wypadku ledwie się zwlokłam na dół do Jerzego i do końca dnia byłam już „det”. Dziś rano, gdy Jurek zobaczył mój brzuch stwierdził, że przypomina mu jakby to było cięcie pooperacyjne. Całość zasiniona, a środkiem strupy z krwi. Dziś dopiero na dobre zaczęło mnie boleć, ale cóż ja liczę na to, że „złego diabli nie biorą, a dobrego co piątego”
IRENA-EWA
ps. całe szczęście, że jest to forum. Dopiero dzisiaj, z wpisu jak wyżej, dowiedziałem się całej prawdy.
Kąpiąc ją przed siódmą rano nie zauważyłem siniaków, które mi po powrocie z kościoła przed chwilą pokazała.
Jerzy.
Ostatnio edytowany przez IRENA-EWA (2009-07-30 07:20:14)
Offline
Noc z czwartku na piątek 28/29 lipiec
Po wyjściu Jurka na przemian śmiałam się i płakałam, a ponieważ moje łóżko stało tuż przy „kibelku”, nie byłam w stanie długo zasnąć z uwagi na ciągły ruch przy tym przybytku. Zaczęłam więc rozmyślać co tu zrobić, by nie poddać się rozpaczy. Nie przychodziło mi nic do głowy. I nagle! Olśnienie! Przecież nie tak dawno zmarł Ojciec św. Jan Paweł II, a końcówka Jego życia to było jedno wielkie umieranie i mimo wszystko do samego końca się nie poddawał. Walczył ze swoją słabością i wychodziło Mu to wspaniale. Pomyślałam więc, że najlepiej się zawierzyć Jemu, a przez Niego Miłosierdziu Bożemu. Zaczęłam jak mantrę odmawiać koronkę do Bożego Miłosierdzia. Gdy skończyłam jeden raz, zaczynałam od nowa i tak właściwie sam Bóg chyba wie ile tych koronek odmówiłam. W każdym razie z pewnością bardzo dużo, bo skończyłam gdy już zaczęło robić się jasno. Po czym zasnęłam snem kamiennym. Niestety nie pozwolono mi zbyt długo spać gdyż jeszcze nocna zmiana pielęgniarek musi dokonać pomiaru temperatury. O dziwo! Gdy mnie obudzili mój nastrój uległ odwróceniu o 180 stopni. Byłam zupełnie spokojna i powiedziałabym wręcz radosna. Jedyne, co powodowało moje zmartwienie to to, że nie dopytałam lekarza, który mnie przyjmował na oddział czy „gad” jest w miejscu, z którego da się usunąć czy też jest nie operacyjny. Miałam jednak nadzieję, że skoro mnie przyjęli do szpitala to musi się dać zoperować. Czekałam z niecierpliwością na poranną wizytę dr Moskala, który upewnił mnie, że nie muszę się denerwować, gdyż guz znajduje się w płacie czołowym i dostęp do niego jest dobry. Okazało się, że dr Moskal jest pracownikiem neurochirurgii w szpitalu przy ul. Przybyszewskiego, zaś przy ul Juraszów pełni tylko dyżury na neurologii. Nie miałam świadomości, że tego typu guz może powodować obrzęki mózgu i nawet gdyby był w miejscu, do którego nie ma dostępu, to wtedy mają obowiązek przyjąć delikwenta na oddział w celu podania odpowiednich kroplówek. Faktycznie – przez całą noc z czwartku na piątek i z piątku na sobotę leżałam na korytarzu pod kroplówkami, powoli dochodząc do siebie.
Cdn.
Irena-Ewa
Offline
IRENA-EWA napisał:
Dziś rano, gdy Jurek zobaczył mój brzuch stwierdził, że przypomina mu jakby to było cięcie pooperacyjne. Całość zasiniona, a środkiem strupy z krwi. Dziś dopiero na dobre zaczęło mnie boleć, ale cóż ja liczę na to, że „złego diabli nie biorą, a dobrego co piątego”
A tak wygląda dzisiaj "tatuaż"
Ostatnio edytowany przez IRENA-EWA (2009-08-02 15:48:09)
Offline
normalnry hardkor
niezle imprezowaliscie w te rocznice ślubu...
Offline